Marokański Sen - Cień w ruinach - Rozdział 3
- Tomasz Piech
- 22 mar
- 3 minut(y) czytania
Nieznajomy nie spuszczał ze mnie wzroku, choć w jego spojrzeniu nie było ani wrogości, ani cienia uśmiechu. Była w nim cierpliwość. Taka, która każe czekać na właściwy moment.
– Chodź – powiedział w końcu i ruszył w stronę budynku, który wyglądał jak pozostałość po czymś większym.
Nie miałem wyboru. Mogłem się odwrócić, próbować szukać dalej na własną rękę, ale coś mówiło mi, że tu znajdę więcej odpowiedzi niż gdziekolwiek indziej.
Weszliśmy do środka. Było chłodno, zapach kurzu mieszał się z aromatem mięty i spalonego drewna. W samym środku izby tliło się małe ognisko – żar jeszcze się utrzymywał, ale płomień już dogasał, jakby czekał na decyzję, czy warto jeszcze płonąć. Kilka lamp naftowych rzucało nikłe światło na gliniane ściany. W rogu stały drewniane skrzynie, a na nich dzbanek i kilka szklanek. Ktoś niedbale rzucił na ziemię kilka koców.
– Możesz odpocząć – rzucił. – Tu jesteś bezpieczny.
Zawahałem się.
– A jeśli nie chcę odpoczywać? – zapytałem.
Uniósł lekko brew.
– Wtedy nie zajdziesz daleko.
Nie odpowiedziałem. Zdjąłem plecak i oparłem się o ścianę. Z kieszeni wyciągnąłem zmiętą paczkę papierosów, stuknąłem nią dwa razy o dłoń, wyjąłem jednego i wsunąłem między wargi.
– Masz ogień?
Nieznajomy przyglądał mi się chwilę, po czym wyciągnął z kieszeni zapalniczkę. Przytrzymał płomień, a ja odpaliłem papierosa.
– Szukasz kogoś – powiedział cicho. Nie pytał, stwierdzał fakt.
Zaciągnąłem się dymem.
– Ponoć każdy tu kogoś szuka – odpowiedziałem słowami barmana.
Lekki cień uśmiechu przebiegł po jego twarzy, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił.
– Prawda – przyznał. – Ale ty szukasz kogoś, kto nie chce zostać znaleziony.
Serce uderzyło mi mocniej.
– Co masz na myśli?
Nie odpowiedział od razu. Podszedł do skrzyni, uniósł metalowy dzbanek i nalał do dwóch szklanek gorącej, parującej herbaty. Podał mi jedną. Para zaczęła unosić się leniwie ku górze, mieszając z zapachem mięty i spalonego drewna.
– Odpocznij – powiedział ponownie. – Rano porozmawiamy.
Nie miałem ochoty czekać, ale czułem, że nic nie wskóram. Wiatr smagał ściany budynku, a w oddali ktoś nawoływał zwierzęta. Noc, w tej – jak się okazuje – nie do końca opuszczonej wiosce, miała swój rytm, jakby czuwała nad tym miejscem i pilnowała, by nic nie wydarzyło się zbyt szybko.
Powoli zamoczyłem usta w gorącym napoju. Ciepło niemal natychmiast rozlało się po moim ciele.
Nieznajomy usiadł naprzeciwko mnie. Nie wyglądał na człowieka, który zdradza swoje sekrety pierwszemu lepszemu przybyszowi. Ale miał powód, by mnie tu zatrzymać. Jeszcze tylko nie wiedziałem jaki.
Cisza wypełniała przestrzeń między nami. Nie była to zwykła cisza pustyni – miała w sobie coś więcej. Jakby to miejsce, opuszczone i zapomniane przez świat, nadal przechowywało echa dawnych rozmów, śmiechu, może krzyków.
Nieznajomy siedział naprzeciwko. Nie próbował mnie zagadywać ani zmuszać do rozmowy. Czułem, że to on tu rozdaje karty i że nie zdradzi niczego, dopóki sam nie uzna tego za stosowne.
Położyłem się na jednym z koców, ale nie spałem. Zamknąłem oczy tylko po to, by dać mojemu ciału odpocząć.
Po kilku minutach usłyszałem kroki. Nie były to szybkie, nerwowe ruchy kogoś, kto chce skradać się w ciemności. Ktoś szedł pewnym krokiem, jakby nie miał powodu do pośpiechu. Zacisnąłem dłoń na nożu, który miałem schowany przy pasie, i wstrzymałem oddech.
Nieznajomy nie drgnął, co znaczyło, że wiedział, kto się zbliża.
Po chwili w wejściu do budynku pojawił się mężczyzna. Światło lampy naftowej oświetliło tylko część jego twarzy – krótką brodę, zmęczone, ale czujne oczy i bliznę biegnącą od skroni do żuchwy.
– Śpi? – zapytał cicho, patrząc na mnie.
Nieznajomy podniósł wzrok na przybysza i skinął lekko głową.
– Wszystko w porządku?
Nieznajomy skinął głową raz jeszcze.
Nie wiedziałem, kim jest nowy człowiek, i nie miałem zamiaru zasypiać, dopóki nie dowiem się więcej. Nieznajomy wstał i podszedł do przybysza.
– Rano ruszamy – rzucił tylko i wyszedł.
Nie zapytałem dokąd. Jeszcze. Ale wiedziałem jedno – od tego momentu, cokolwiek się działo, byłem częścią czegoś większego... I nie było już odwrotu.

Comments